Snoqualmie Mountain – Góry Kaskadowe w stanie Waszyngton

Snoqualmie Mountain w Górach Kaskadowych w stanie Waszyngton  jest jednym z bardziej wymagających trekkingowych szczytów w okolicy. Podejście na tyle nie jest frazeologiczną „bułką z masłem”, że nawet nie wytyczono tu oficjalnego szlaku. Ścieżka owszem, istnieje wydeptana przez zawziętych amerykańskich trekkerów, ale brak tam jakichkolwiek oznaczeń. A dla nas oznacza to większą szansę na przygodę, więc oczywiście, że idziemy!

Snoqualmie Mountain w Górach Kaskadowych wiąże się z przewyższeniem 965 metrów oraz… tylko trzema kilometrami trasy do szczytu. Jednak droga w obie strony zajmuje nam aż do siedmiu godzin, więc jeśli ktoś byłby ciekawy, co my tam tak długo robimy, to odpowiedź znajduje się gdzieś pomiędzy napinaniem mięśni łydek a luzowaniem któregoś mięśnia zadkowego 🙂 Przez większość czasu bowiem trasa wiedzie po wielkich kamieniach, które z płynnym marszem wspólnego nie mają zupełnie nic, za to z intensywnie zmiennym napięciem mięśniowym – bardzo dużo!

Żeby było jak najzabawniej, to Górę Snoqualmie wybieramy sobie jako swój pierwszy urlopowy trekking podczas kilkudniowej wizyty w Górach Kaskadowych w stanie Waszyngton. Jest więc kondycyjny wycisk, ale są też przeróżne stęki zachwytu, ponieważ jest to równocześnie nasz pierwszy w życiu szlak w górach spoza Europy. Tym samym z podekscytowaniem eksplorujemy północnoamerykańskie Kordyliery, bo przecież wszystko wkoło jest zupełnie do tej pory nieznanerośliny, zwierzęta, krajobrazy.

„Nie jestem tą samą osobą od kiedy zobaczyłam blask Księżyca na drugim krańcu świata” Mary Anne Radmacher

Przebieg trasy: Alpental Parking Lot (950 m n.p.m.) – Snoqualmie Mountain (1.914 m n.p.m.) – Alpental Parking Lot (950 m n.p.m.)

Dystans na szlaku: około 6 kilometrów w obie strony (3 kilometry do szczytu). 

Czas: około 6-7 godzin

Przewyższenie na szlaku: około 965 metrów.

Konieczna wejściówka w góry (recreation pass) do kupienia na Przełęczy Snoqualmie lub przy samoobsługowej skrzynce przy szlaku.

Spanie na dziko w samochodzie to jest to! Zwłaszcza, jeśli po wyjściu na zewnątrz okolica wita nas sąsiedztwem spacerującego jelenia (dokładnie był to mulak czarnoogonowy z rodziny jeleniowatych po angielsku nazywany „mule deer”). Tak właśnie wygląda wstęp do pierwszego poranka w Górach Kaskadowych poprzedzający trekking na Górę Snoqualmie. Potem jedziemy na kemping, gdzie następuje ciąg dalszy przyrodniczych „achów” i „ochów”. Bowiem wszędzie wkoło namiotowych parceli rosną wielkie iglaki, które po oczach biją zielenią, a po nosach świeżym zapachem igliwia. Tak właśnie na dzień dobry objawiają nam się lasy u podnóży Gór Kaskadowych 🙂

Gdy zaczynamy biwakową krzątaninę, zza pni drzew przebija się słońce i mnóstwem białych promieni uderza w naszą parcelęŚwiat się budzi, a my czym prędzej rozkładamy namiot i zziębniętymi paluchami przyrządzamy śniadanie, żeby jak najszybciej dotrzeć na szlak i odkrywać amerykańskie Kordyliery, które przywitały nas tak pięknym porankiem. Szybka herbata, szybka owsianka z bananami oraz masłem orzechowym, prowiant w plecak i z powrotem siedzimy w samochodzie, w drodze na przełęcz Snoqualmie (Snoqualmie Pass). Tam z łatwością odszukujemy budynek informacji leśnej (tzw. „forest information” odpowiednik informacji turystycznej), gdzie można m.in. kupić wejściówkę na szlaki w okolicy (recreation pass).

Z kieszeni wyskakuje kilka dolarów, a w ręce wpadają pozwolenia na wstęp w góry. Następnie jedziemy kilka kilometrów do parkingu o nazwie Alpental Parking Lot (ok. 950 m n.p.m.) przy ośrodku narciarskim. Z boku drogi wyrastają tu domki stylizowane na alpejskie i nawet nazwa ulicy brzmi z niemiecka (Erste Strasse). Jednak wzrok nasz najbardziej przykuwają skalne turnie, które wyłażą spod zielonych iglaków. Zatrzymujemy się na obszernym parkingu, gdzie ludzi jest już sporo. Pozwolenie za szybę, buty trekkingowe na nogi, toboły na plecy i stajemy gotowi do akcji.

Ta zaś rozpoczyna się od wyjścia na asfaltową drogę oraz skrętu w dziki, nieoznakowany szlak. Na pierwszy ogień wybraliśmy bowiem Górę Snoqualmie (Snoqualmie Mountain), o której wiemy już, że pobłażliwa nie będzie. Góra ta zaintrygowała nas z dwóch powodów: po pierwsze ze względu na parametry szlaku. Trasa w obie strony zajmuje kilka godzin i do pokonania jest tu około 965 metrów przewyższenia, ale tylko (z akcentem na TYLKO) mniej więcej 3 kilometry drogi do szczytu (całość trasy w obie strony liczy ok. 6 kilometrów).

Po drugie zainteresowała nas nazwa, która jest popularna w regionie i nosi ją przynajmniej kilka obiektów: oprócz szczytu jest tam również przełęcz drogowa (Snoqualmie Pass), na której przed chwilą byliśmy, rzeka (Snoqualmie River) oraz wodospad (Snoqualmie Falls) i miasteczko SnoqualmieSłowo „snoqualmie” zaś w jednym z indiańskich dialektów oznacza „srogi lud” i pierwotnie odnosił się do określenia jednego z natywnych plemion zamieszkujących opisywane okolice (tzw. Snoqualmie people).

Tymczasem szlak to z początku dość łagodna gruntowa ścieżka przedzierająca się przez niewysokie krzaki. Po chwili osiągamy widok na pozostawiony w dole parking oraz sterczącą nad nim Górę Denny (Denny Mountain, 1.683 m n.p.m.) wykorzystywaną jako narciarski stok. Dalej jednak trasa nasza traci całą swoją łagodność na rzecz niebagatelnej stromizny. Rozpoczynamy trening górski przez wielkie „T”.

A przy okazji jest to również trekking przez wielkie „T”, bo mamy tu do czynienia z podłożem kamienisto-gruntowo-błotnisto-wodnym. Przedzieramy się przez wysokie krzaki zarastające ścieżkę, taplamy w zacienionym błocku, które nie może wyschnąć, wspinamy się po wielkich głazach, po których spływa strumień – tak mniej więcej wygląda pierwsze pół godziny na trasie. Do tego wkoło ścieżki rosną niezliczone gatunki zielonych roślin w czerwcowym rozkwicie. Są wśród nich także kolorowe kwiaty, które w naturalnym środowisku widzimy po raz pierwszy w życiu, bo np. trójlist wielkokwiatowy (Trillium grandiflorum) natywnie występuje w Ameryce Północnej, a na terenie Europy spotkać go można jedynie w ogrodach.

Zielone iglaki rosnące pionowo w stronę nieba zasłaniają okolicę, ale natrafiamy też na prześwity, w których wyłaniają się szczytowe partie przeciwległej Denny Mountain.

Dalej las nieco się przerzedza, a przed oczami w większej okazałości objawia się budowa terenuSiwe głazy poprzetykane drzewami albo kępami roślin leżą tu jeden na drugim formując stromy, południowo-zachodni stok Góry Snoqualmie, która w oddali jeszcze bardziej rośnie w górę.

Tymczasem za plecami rozszerza się widokowa panorama skalistego grzbietu znad parkinguDenny Mountain jest już niemal w całości odsłonięte z drzew, a my możemy studiować ukształtowanie terenu prawie całej graniSkałydrzewaśnieg. Patrzymy na nią i oczom trudno uwierzyć, że te amerykańskie turnie są na żywo przed nami, a pod butami namacalnie rozwija się szlak kaskadowego pasma. Bieżący widok zapada głęboko w pamięć i staje się naszym prywatnym symbolem wizyty w północnoamerykańskich górach, bo właśnie tutaj po raz pierwszy dociera do nas niecodzienność naszego położenia 🙂

Niebawem na wysokości mniej więcej 1.400 m n.p.m. docieramy do spływającej po skałach kaskady. Niewielki, ale malowniczy wodospad spływa tu do płytkiego, choć dość szerokiego potoku, przez który przechodzimy na drugi brzeg. Tam zaś kontynuujemy żmudną wspinaczkę po kolejnych wielkich głaziskach, które wymagają stawiania dużych, nieregularnych kroków oraz podciągania zadka, a do tego nieustannego spinania łydek.

Prawa, lewa, prawa, lewa i wkrótce docieramy do górnej granicy lasu. Wystawiamy się zatem na nieprzerwane słońce, a jasne kamienie zaczynają razić nieco w oczy. W oddali na tle nieba razi też śnieżnobiała czapa, którą widzieliśmy z samolotu poprzedniego dnia. Za górami, za lasami leży bowiem Mount Rainier (lub Mount Tahoma, 4.392 m n.p.m.) – najwyższy szczyt Gór Kaskadowych i jak na najwyższy szczyt przystało – przewyższa on wszystko inne, co znajduje się w terenie, więc trudno go przeoczyć nawet z daleka (w tamtej chwili jest to około 70 kilometrów odległości w linii prostej).

Podciągamy dupska na kolejne kamienie, po czym stajemy na wspaniałym punkcie widokowym. Poniżej sterczą czubki iglaków, spomiędzy których właśnie wyszliśmy. Jak okiem sięgnąć, jest ich pełno na zboczu każdego wzniesienia w okolicy oraz tam w dolinie rzeki South Fork Snoqualmie River (południowy dopływ rzeki Snoqualmie), gdzie zostawiliśmy samochód. Dalej wije się wstęga autostrady, wyróżniamy też zabudowę na Przełęczy Snoqualmie, na której odwiedziliśmy informację turystyczną oraz niebieskie lustro rozległego Jeziora Keechelus (Keechelus Lake) leżące w sąsiedztwie głównej drogi. Z kolei tuż obok nas, za obniżeniem terenu po lewej stronie znajduje się charakterystyczna, podłużna i szczupła sylwetka szczytu Cave Ridge (1.607 m n.p.m.). Wszystkie te składowe krajobrazu pozostają z nami podczas dalszej wędrówki, kiedy szlak kolejnymi zygzakami zakręca po zboczu Snoqualmie Mountain.

Drzewa ciągle porastają stok, ale nie jest to już las, a oddzielne iglaste wyspy, które niestety o tej porze dnia nie dają nam cienia. Gramolimy się po piaszczystej ziemi i po kolejnych kamieniach wypatrując szczytu, ale widzimy tylko dalszą stromiznę, a czubek góry wizualnie wcale się nie przybliża.

Musimy jednak być już wysoko, bowiem zyskujemy też coraz rozleglejszy panoramiczny widok na góry po wschodniej stronie naszego szczytu. W krajobrazie pojawiają się więc szaro-brązowo-rude zbocza wypełnione śniegiem z zapadlinach.

W nogach czujemy już solidny treningplecy mokre. Na ostatnich odcinkach podejścia używamy również rąk jako wsporników podczas włażenia na wielkie kamienie i ten mały scrambling daje chwilowe wytchnienie, ponieważ odciąża nieco nogi. Niebawem zaś cała nasza uwaga odbiega od fizycznego zmęczenia, bowiem wychodzimy na wypłaszczenie terenu i tym samym docieramy na jeden ze szczytów Góry Snoqualmie (1.914 m n.p.m.), z którego rozlega się piękny, szeroki widok na Góry Kaskadowe.

Wymieniamy się pozdrowieniem oraz przysługą zrobienia zdjęcia ze spotkanym na szczycie turystą, a potem udajemy się jeszcze kawałek na zachód do drugiego szczytu góry oddzielonego od nas krótką przełączką. Fragmenty te porośnięte są iglakami, w związku z tym w zacienionych sferach utrzymują się tu ciągle spore warstwy śniegu. Łatwo o głębokie nurkowanie w śniegowej zapaści, co też przytrafia się Karolinie, zatem wizyta na drugim szczycie odbywa się pod hasłem odśnieżania buta i skarpetek 🙂

Z tej części Góry Snoqualmie możemy przede wszystkim obserwować góry na zachodzie, choć nie jest to tak interesująca panorama, jak z pierwszego szczytu w kierunku wschodnim. Poza tym nie ma też za bardzo gdzie usiąść na drugie śniadanie, bo większość suchych kamieni okupowana jest przez dużą grupę turystów. Obracamy się za siebie, a tam poszarpane skały sąsiedniego Lundin Peak (1.741 m n.p.m.) i już wiemy, na co chcemy patrzeć siorpiąc herbatę z termosu – zawracamy więc na przełączkę i po chwili ponownie jesteśmy na pierwszym szczycie góry.

Siadamy na ziemi, a z plecaków wyjmujemy trekkingowy prowiant. Wczorajsze wieczorne zakupy nie były najwyższych lotów, więc teraz wsuwamy pszenne pieczywo i wiadomo, że bardziej przy tym delektujemy się perspektywą przestrzeni i świadomością wejścia na swój pierwszy północnoamerykański górski szczyt.

Widok zaś mamy przedni, bo na wprost nas wyrasta bardzo nieregularny grzbiet Lundin Peak przypominający skalisty grzebień. Wodzimy też wzrokiem nieco dalej po tych wszystkich ośnieżonych zboczach i poza górami na chwilę przestaje dla nas istnieć cały świat.

Pora jednak zejść na ziemię, bo przed nami droga w dół, która na tej stromiźnie wcale nie musi być pobłażliwa i raczej w dalszym ciągu będzie wymagała sporo energii. Niestety nasze podejrzenia szybko okazują się prawdą, bo na szlaku powrotnym wskazane jest ciągłe hamowanie. A więc tyłki i łydki w dalszym napięciu.

Z początku tę mięśniową udrękę zagłusza ponowny widok na szczyt Cave Ridge oraz Jezioro Keechelus w tle. Potem jednak schodzimy do poziomu lasu, a tam brak przewiewu, więc duszno jak w przedsionku piekła. Niebawem docieramy do kaskady i w lodowatym potoku chłodzimy zgrzane gęby. Uzupełniamy wodę i kontynuujemy dalsze zejście, ale aż do samego parkingu nie ma już po drodze niczego, co mogłoby przynieść ulgę od gorąca. Poza tym w myślach przezywamy też te wielkie kamienie, które uniemożliwiają płynny chód i jednocześnie znęcają się nad mięśniami naszych ud 🙂

Umordowani, ale szczęśliwi przybijamy piątkę, po czym gramolimy się do nagrzanego samochodu i odjeżdżamy w stronę nocleguOśrodek Alpental dziękuje za wizytę, a po kilkunastu minutach my ponownie witamy się z naszą namiotową parcelą. I póki jeszcze jesteśmy rozgrzani, to zabieramy ręcznikiświeże gacie i koszulki i tarabanimy się nad potok Denny Creek, od którego nazwy pochodzi nazwa naszego kempingu.

W pierwszym odruchu chłodzimy mordy, potem całe głowy i jest to naprawdę rześka sprawa 🙂 Pasuje nam ten kemping bez prysznicablisko przyrody i przypomina wcześniejszą wyprawę rowerową po Europie, podczas której przez większość czasu nocowaliśmy na dziko.

Tak, czy siak w pokąpielowym uzbrojeniu przed wieczornym chłodem inicjujemy jeszcze kempingowe gotowanie. Wyjmujemy biwakowe gary i na kolację nagradzamy się wielkimi porcjami makaronu, o którym myśleliśmy intensywnie od jakiegoś czasu. Przed zmrokiem przylatuje jeszcze do nas modrosójka czarnogłowa (Steller’s jay) – prześliczny ptak o modrym upierzeniu z czarnym „irokezem” na głowie. A potem myjemy zęby i ładujemy się do namiotu, bo jutro kolejny wymagający dzień.

Informacje praktyczne

Szlak na Snoqualmie Mountain znajduje się o około 90 kilometrów od Seattle oraz o około 2.5 kilometra od Przełęczy Snoqualmie znajdującej się w przebiegu międzystanowej autostrady nr 90 (południowy-wschód od Seattle). Leży on w obrębie Lasów Państwowych (national forests) o nazwie Mount Baker – Snoqualmie National Forest i wymaga posiadania wejściówki (tzw. recreation pass). Koszt to kilka dolarów na osobę, a przepustka ważna jest cały dzień kalendarzowy. Na miejscu uzyskać ją można na dwa sposoby: w centrum informacji turystycznej (czy też leśnej: forest information) na Przełęczy Snoqualmie otwieranej kilka razy w tygodniu w określonych godzinach lub w punkcie samoobsługowym na parkingu w pobliżu wejścia na szlak. Znajduje się tam m.in. cennik, koperty na odliczone pieniądze oraz metalowa skrzynka, do której należy wrzucić kopertę z gotówką oraz odpowiednimi danymi. Jednocześnie od koperty trzeba oderwać zaznaczony listek i na czas trekkingu umieścić go w samochodzie w widocznym miejscu (na lusterku lub desce rozdzielczej).

Podczas wyjścia w góry należy trzymać przy sobie wszystkie śmieci, ponieważ po drodze brak jakiejkolwiek turystycznej infrastruktury. Kontenery na śmieci znajdują się przy parkingu. Jest tam również ogólnodostępna toaleta, a po skorzystaniu ze względu na niedźwiedzie należy koniecznie zamykać za sobą drzwi. Po drodze tylko raz (raz w tę i raz z powrotem) można uzupełnić zapas wody czerpiąc ją ze strumienia przy napotkanej kaskadzie (mniej więcej połowa szlaku). Na tym szlaku polecamy mieć dość spory zapas płynów do picia, ponieważ jest to solidny wyciskacz potu, a w obszarze w granicach lasu potrafi być duszno.

Spaliśmy na kempingu Denny Creek prowadzonym przez tutejsze lasy państwowe (National Forests), a więc w miejscu z minimalnym zapleczem. Brak prysznica niweluje tu sąsiedztwo czystego, górskiego potoku Denny Creek, na wyposażeniu są m.in. ekologiczne toalety, krany z bieżącą wodą, paleniska, stoły, ławki. W okolicy można również spać pod dachem, np. w hotelach w pobliskich miastach North Bend i Snoqualmie lub w pensjonacie w kurorcie Alpental przy parkingu oraz wejściu na szlak. Więcej informacji o dojeździe, pobycie, kempingu, bezpieczeństwie oraz innych szlakach i ciekawych miejscach znajdziesz tutaj: Szlaki w Górach Kaskadowych w stanie Waszyngton – informacje praktyczne.

W Duecie po Świecie

Dodaj komentarz