Przełęcz Karkonoska rowerem. Najwyższy podjazd szosowy w polskich Sudetach

Przełęcz Karkonoska rowerem wyróżnia się na tle większości podjazdów w polskich Sudetach. Trasa do przełęczy charakteryzuje się spektakularnymi stromiznami, jakich na próżno szukać na publicznych drogach samochodowych. A do tego prowadzi wgłąb Karkonoszy, w piętro kosówki, do serca turystycznych szlaków. 

Przełęcz Karkonoska rowerem to taki podjazd, podczas którego od pewnego pułapu w głowie pojawia się upierdliwe pytanie: „wjadę, czy nie wjadę?”. Pokonujesz jedną ścianę, a za chwilę jest jeszcze bardziej stromo. I końca nie widać – taka jest właśnie Przełęcz Karkonoska, uznawana nie tylko za najwyższy podjazd szosowy w polskiej części Sudetów, ale też i za najtrudniejszy w kraju (przynajmniej wg rankingu podjazdów szosowych: → Najtrudniejszy podjazd rowerowy w Polsce – Altimetr.pl).

Mierzy 1.198 m n.p.m. i znajduje się w paśmie Karkonoszy na granicy polsko-czeskiej. Trasa na przełęcz z Podgórzyna przez miejscowość Przesieka liczy około 10 kilometrów w jedną stronę. Po drodze stromizny są tam nie byle jakie, bo śmiało sięgają 15-18% na 200-metrowych odcinkach (niektóre krótsze fragmenty przewyższają 25%), a najbardziej stromy kilometr posiada nachylenie 14%.

Cała trasa prowadzi asfaltową drogą o zróżnicowanej jakości nawierzchni. Na południowym skraju zabudowań Przesieki staje się ona węższa i dostępna jest jedynie dla pieszych, rowerzystów oraz służb leśnych. Aż do przełęczy biegnie nią niebieski szlak pieszy. Szczyt podjazdu leży w granicach Karkonoskiego Parku Narodowego, na skrzyżowaniu kilku szlaków turystycznych oraz w sąsiedztwie dwóch schronisk górskich i wierzchołka Małego Szyszaka (1.439 m n.p.m.).

Pomimo, że jest to popularny podjazd wśród kolarzy, to na Przełęcz Karkonoską wjeżdżaliśmy jako amatorzy na rowerach trekkingowych 😀 Wybraliśmy się tam jesienią, gdy ciągle było ciepło, ale już nie gorąco. Działo się to podczas mieszanego, rowerowo-trekkingowego weekendu w Sudetach (2 dni na rower, 2 dni na chodzenie po górach). Choć właściwy podjazd na przełęcz rozpoczyna się w Podgórzynie, my pedałowaliśmy tam z Kowar, gdzie zatrzymaliśmy się na noclegi. Wjazd na Przełęcz Karkonoską kończył rowerowy rozdział, po tym jak dzień wcześniej w ramach rozgrzewki wjechaliśmy z Kowar na Przełęcz Okraj również leżącą w Karkonoszach na styku Polski oraz Czech.

PARAMETRY TRASY (dla trasy: Podgórzyn (ul. Jana Pawła II) – Podgórzyn Górny – Przesieka – Przełęcz Karkonoska)

DŁUGOŚĆ TRASY: około 10 kilometrów w jedną stronę (20 kilometrów tam i z powrotem)

MAKSYMALNA WYSOKOŚĆ: 1.198 m n.p.m. na Przełęczy Karkonoskiej

MINIMALNA WYSOKOŚĆ: około 360 m n.p.m. w Podgórzynie

PRZEWYŻSZENIE: około 838 metrów

MAKSYMALNE NACHYLENIE NA TRASIE: 18% dla odcinka 200 metrów, 14% dla odcinka 1 kilometr

CZAS: około 2 godziny w obie strony (amatorski podjazd na trekkingach)

Profil wysokościowy pochodzi ze strony internetowejwww.altimetr.pl, gdzie znajduje się również dokładnie rozpisane przewyższenie podjazdu (co 200 m). Kliknij w wykres, aby przejść do strony.

Mówisz, że możesz – to możesz. Mówisz, że nie możesz – to nie możesz. Więc sobie wybierz”. Mistrz Zen Seung Sahn

Odsłaniamy rolety, a za oknem piękne, październikowe słońce. Odzwyczajone od siodełka tyłki nieco dają się we znaki po wczorajszym podjeździe na Przełęcz Okraj (1.050 m n.p.m.), ale nie ma co marudzić – najważniejsza jest determinacja. Dlatego z zaangażowaniem zaczynamy przygotowywać odżywcze śniadanie przed kolejnym podjazdem.

Jemy owsiankę z twarogiem wiejskim, bananami, bakaliami, awokado i garścią orzechów. Do tego woda z cytryną, zielona herbata oraz wielka kapsuła magnezu. Hmmm… Urządza nas to jak dmuchany balon, ale na szczęście trasy nie rozpoczynamy od stromizn. Od właściwego podjazdu dzieli nas jeszcze jakieś 12 kilometrów i właściwie to przez większość drogi z Kowar do Podgórzyna jest lekko z górki. Zatem wiatr we włosach, a papy się cieszą. Wiemy, że takie rumakowanie skończy się już niebawem, więc na tę myśl cieszą się jeszcze bardziej.

Mijamy spory zbiornik Sosnówka, po czym drogą wojewódzką nr 366 wjeżdżamy do Podgórzyna. Koło stacji paliw skręcamy w lewo i już jesteśmy na ulicy Jana Pawła II, gdzie rozpoczyna się właściwa trasa na Przełęcz Karkonoską. Najpierw jest płasko, po kilkuset metrach pojawia się lekki podjazd do Podgórzyna Górnego położonego pomiędzy dwoma szczytami Pogórza KarkonoskiegoLisiurą (525 m n.p.m.) a Kucznikiem (575 m n.p.m.). Jedziemy zawiłą ulicą Żołnierską, która dalej przechodzi w ulicę Karkonoską.

Ciągi domostw oplatają krętą, wąską drogę i Podgórzyn Górny szybko zamienia się w wioskę Przesieka. Nachylenie nawierzchni jest przyjemne dla początkowej rozgrzewki i sięga mniej więcej 6-7%. Około 6 kilometrów od startu przejeżdżamy obok zakazu wjazdu dla samochodów oraz ostatnich zabudowań wsi. Już po chwili jesteśmy w lesie, gdzie zaczyna się podjazdowa zabawa.

Jesteśmy już – albo może raczej dopiero – na wysokości 700 m n.p.m, co oznacza, że podjechaliśmy 340 metrów, a dalszego przewyższenia pozostało jeszcze 500 metrów. Przejechaliśmy 6 kilometrów, pozostały 4. Tyle, że są to kilometryna przestrzał” z kilkoma nieznacznymi zakrętami, a więc nie ma mowy o łagodzeniu  nachylenia terenu poprzez zawiłe serpentyny. O nie, zdecydowanie nie – tutaj po prostu jedziemy po zboczu tak, jak je Ziemia wypiętrzyła.

Przyjemne 7% na długiej prostej ewoluuje do ponad 10%, które już wymaga większego skupienia, więc spinamy zadki i pracujemy nieco intensywniej. Docieramy do skrzyżowania z  tzw. Drogą Sudecką, która z niemieckiej inicjatywy w latach 30-tych XX wieku miała połączyć Karkonosze po obu stronach granicy. Powyżej tej drogi przed oczami wyrasta ogromna stromizna, jaka może charakteryzować jedynie boczne górskie dróżki. Wchodzimy w zakręt i czujemy opór jezdni, i tętno szybko wzrasta, a po plecach spływa strużka potu. Pokonane 10% staje się bajką i luksusem – teraz pedałujemy na nachyleniu 17.5%.

Jako, że ostatni (i w sezonie jedyny!) górski trening mieliśmy dzień wcześniej podczas podjazdu na Przełęcz Okraj (i nie oszukujmy się – był to podjazd bardzo łatwy), to wszystko powyżej 10-12% jest dramatycznym siłowaniem się z korbą roweru 😀 Które to siłowanie skutkuje komicznym cierpieniem za miliony podczas postoju 😀

Po serii retorycznych pytań pojawiających się w głowach: „czyj to był pomysł?” oraz „dlaczego?” łykamy magnez i spinamy tyłki do dalszej jazdy. Chociaż po tej upierdliwej siedemnastce nastąpił łagodniejszy kilometr (6-9%), to na szczęście nie dajemy się ponieść naiwnej nadziei, że najtrudniejsze za nami. Doskonale wiemy, że dalej wcale nie będzie „z górki”, a pod górę to tylko z grubej rury!

Startujemy, chociaż ruszanie na nachyleniu 10% zbyt dynamiczne nigdy nie jest 🙂 Towarzyszą nam dźwięki zrywki drzewa odbywającej się kilkaset metrów przed nami. Mijamy ciągnik i konia, a potem „walka” o każdy metr w górę i jazda zygzakiem mile widziana. W oddali pojawia się prześwit nad koronami drzew, czyli znak, że za jakiś czas dotrzemy do górnej granicy lasu.

Kiedy robocze okrzyki zostają za plecami, przed przednim kołem znów pojawia się dziadowska stromizna. Ale czy nie po to tutaj przyjechaliśmy? Żeby zawziąć się w sobie i przekonać własne mięśnie, że dają radę? Jako że jesteśmy na niebieskim szlaku, to wkrótce na drodze pojawiają się także piesi turyści. Zza iglaków wystają już wielkie połacie pogodnego nieba, czyli skraj regla górnego. Z tyłu pojawia się widok na Kotlinę Jeleniogórską, pod kołami najtrudniejszy, ostatni kilometr przed przełęczą.

Ciężko będzie tu ruszyć na takiej stromiźnie! – krzyczy pieszy turysta, kiedy bierzemy przerwę na oddech.

Nie będzie ciężko – odpowiada jedno z nas.

Będzie! Ja widziałem, jak oni tu ruszają! – pada dramatyczne proroctwo 🙂 Pada też „brawo” i „dobra robota” albo „podziwiam”. Nasze kolorowe sakwy oraz niekolarskie rowery na kolarskim podjeździe jak zwykle przyciągają uwagę ludzi. Z daleka widać, że jesteśmy amatorami i robimy to wyłącznie dla frajdy, dlatego zawsze tak łatwo otrzymujemy od innych doping (czasami również przepowiednię!).

Szczytu podjazdu jeszcze nie widać, ale widzimy za to, że jesteśmy prawdopodobnie na ostatnim stromym odcinku trasy, ponieważ asfalt jest widoczny tylko do pewnego momentu, a dalej musi następować znaczne wypłaszczenie, którego jeszcze z dołu nie jesteśmy w stanie dostrzec.

Żółtą trawę tarmosi wiatr, las zrzedł, a po lewej stronie zaczyna być widoczny szczyt Małego Szyszaka (1.439 m n.p.m.). Wszystkie te elementy otoczenia obiecują, że za chwilę osiągniemy swój cel, mówią, że jesteśmy już bardzo blisko, ale ten ostatni kilometr to nie jest bułka z masłem. Nachylenie asfaltu przewyższa nawet 18%, więc każdy metr to ciężka praca dla kogoś, kto tak jak my wybrał się na Karkonoską bez górskiego treningu 🙂

Jeszcze kilkanaście obrotów korbą i wyjeżdżamy na wypłaszczenie. Nasz wzrok od razu przyciąga podwójny drewniany słup z całą masą tabliczek oraz drogowskazów w językach polskim i czeskim. Podjeżdżamy do niego i zadzieramy głowy w poszukiwaniu wiadomej nazwy. Znajdujemy ją na samej górze razem z czeskim określeniem Spindlerovka” (chociaż wcześniej spotkaliśmy się z określeniem Przełęczy Karkonoskiej jako „Slezské sedlo„). Tak, czy inaczej – właśnie zdobyliśmyna rowerach 🙂

Wynik mógłby być lepszy, gdyby tylko nie rzucać się na głęboką wodę bez odpowiedniego przygotowania, ale nie o wyniki nam chodziło. Miały być krew, pot i łzy, z czego pojawił się tylko ten środkowy, ale za to w dość dużej ilości. Już po krótkiej chwili postoju na przełęczy przyklejone do pleców koszulki przypominają o konieczności oszczędzania energii na powrót.

Tym samym trzeba ubrać na siebie kolejną warstwę, napić się ciepłej herbaty i zjeść coś dobrego. Zatem rozglądamy się za przyjemnym miejscem na drugie śniadanie. Jesteśmy w otoczeniu kosodrzewiny, a po lewej ze zbocza Małego Szyszaka wystaje zielony dach Schroniska PTTK Odrodzenie. Są tu jeszcze dwa inne budynki noclegowe geograficznie leżące już po czeskiej stronie, więc i przez Czechów prowadzone. Z obu stron na przełęcz wbiegają asfaltowe drogi, a poza tym znajduje się tutaj również sieć pieszych szlaków.

Z jednej strony jesteśmy w okolicy zajętej przez infrastrukturę turystyczną, a z drugiej panuje tam dość wyjątkowygórski klimat„. To pewnie przez kosodrzewinę oraz ostatnie połacie iglaków porastające stoki Małego Szyszaka. Dzięki nim czujemy, że jesteśmy w górach, wyżej niż większość miejscowości. A także, że jeszcze wyżej to już raczej można się dostać wyłącznie piechotą po terenowym szlaku.

Tymczasem na miejsce popodjazdowej uczty wybieramy żółtą łąkę z widokiem na szczyt, znajdującą się pomiędzy pieszym szlakiem a podjazdem od czeskiej strony ze Szpindlerowego Młyna (Špindlerův Mlýn). Ciepłe słońce świeci prosto na nas i jest naprawdę przyjemnie, ale razem z dziesiątym, czy piętnastym kęsem czujemy, jak mięśnie naszych nóg zaczynają flaczeć. W tym samym momencie w głowie odzywa się świadomy obraz powrotu – my na tej drodze wojewódzkiej do Kowar, gdzie w pierwszą stronę było z górki… Czyli teraz czeka nas nieuniknione lekkie nachylenie – czyli znów zwiększony wydatek energetyczny oraz dalsze napinanie łydek 🙂

Jemy, co mamy do zjedzenia i powoli zbieramy swoje klamoty z powrotem do sakw. Od prawdziwego odpoczynku dzielą nas jeszcze 22 kilometry10 km zjazdu oraz około 12 km drogi do Kowar. Na grzbiety wrzucamy wdzianka, na manetkach wyższe biegi, po czym pozwalamy kołom toczyć się po tych wszystkich nierównościach terenu, które odczuwaliśmy zupełnie inaczej w trakcie podjazdu.

Wyboje telepią, przy niektórych dziurach trzeba naprawdę uważać, żeby się „nie wysypać”. A ponadto na osiemnastkach albo choćby na piętnastkach wypada trzymać zacną część ciała przyklejoną do siodełka, żeby nie fiknąć kozła przez kierownicę 🙂 Oczywiście chęć do pędu jest, bo niewielkim wysiłkiem można niemal frunąć, ale warto pamiętać o tym, żeby nie pofrunąć za daleko.

I oto kres ponownego rumakowania nadchodzi na skręcie w drogę wojewódzką nr 366. Nogi jak wata, 12 kilometrów pod wiatr z kilkoma krótkimi podjazdami. Ale jak mówię sobie, że mogę, to rzeczywiście mogę 🙂

Informacje praktyczne

Przełęcz Karkonoska leży w Sudetach w paśmie Karkonoszy na polsko-czeskiej granicy. Znajduje się w popularnym turystycznie regionie pomiędzy Karpaczem a Szklarską Porębą – prawdopodobnie dwiema najpopularniejszymi miejscowościami w tamtych okolicach. Niedaleko też do Jeleniej Góry i Kowar, z których sami na przełęcz pedałowaliśmy. Baza noclegowo-turystyczna jest więc bardzo dobrze rozwinięta i nietrudno o znalezienie dla siebie miejsca (planując wizytę w letnim sezonie wskazana jest rezerwacja z większym wyprzedzeniem). W październiku nie mieliśmy żadnej trudności w znalezieniu pokoju na kilka dni przez przyjazdem.

Na miejsce stacjonowania wybraliśmy Kowary ze względu na ich „transgraniczny” charakter 🙂 – leżą one bowiem na pograniczu Rudaw Janowickich oraz Karkonoszy. W okolicy znajduje się zatem wiele szlaków pieszych (w przypadku Karkonoszy dostępnych zarówno po polskiej, jak i po czeskiej stronie).

Jeśli kogoś, tak jak nas, ciekawią szczyty Korony Gór Polski, to w pobliżu znajdzie kaczawski Skopiec (724 m n.p.m.), rudawski Skalnik (945 m n.p.m.) i karkonoską Śnieżkę (1.603 m n.p.m.). My byliśmy zainteresowani dwoma pierwszymi oraz szlakami w Rudawach Janowickich w ogóle. Nasze piesze wędrówki po Rudawach z tamtego wyjazdu opisaliśmy w poście: → Szlaki w Rudawach Janowickich. Trasy na punkty widokowe

Niedaleko są też inne drogowe przełęcze takie jak np. Przełęcz Kowarska (726 m n.p.m.) oraz Przełęcz Okraj (1.050 m n.p.m.), na które wjechaliśmy rowerami dnia poprzedniego (Przełęcz Kowarska leży na trasie na Przełęcz Okraj, jeśli podjeżdża się od Kowar). O Przełęczy Okraj pisaliśmy tutaj: → Przełęcz Okraj na rowerze. Podjazd z Kowar

Mapa z trasą podjazdu. Kliknij obrazek, aby powiększyć:

W Duecie po Świecie

Dodaj komentarz