Szlak wzdłuż Loary – rowerem po Europie

Szlak wzdłuż Loary znajduje się na naszej trasie podczas wyprawy rowerowej po Europie. Jedziemy tu wzdłuż najdłuższej rzeki we Francji, śledząc jej środkowy oraz dolny bieg. I jest to zadanie podwójnie wyjątkowe, ponieważ po drodze spotykamy się ze wspaniałą architekturą: romańskimi oraz gotyckimi kościołami, a także z zamkami z różnych epok – w tym ze słynnym Zamkiem Chambord. Po drugie: zmierzamy ku ujściu Loary do Atlantyku i ma to być nasze pierwsze spotkanie z oceanem.

Szlak wzdłuż Loary (La Loire a Velo) to bardzo słuszna opcja na wykonanie transferu ze środkowej Francji w kierunku jej zachodniego wybrzeża. Jest to trasa długodystansowa, podczas której odwiedzamy takie miasta jak Nevers, Orlean, Blois, Angers, Nantes, czy Tours, a tym samym wizytujemy w siedmiu kolejnych departamentach. Sypiamy na dziko lub u warmshowersów, a dni jazdy wzbogacamy o postoje przy mijanych zabytkach architektury. Poza monumentalną sztuką krajobraz wypełniają również swojskie łąki, pola, lasy, winnice, kolejne mosty oraz kominy elektrowni jądrowych.

Poza tym wszystkim – szlak wzdłuż Loary jest również częścią międzynarodowego szlaku rowerowego Euro Velo 6 łączącego Morze Czarne w Rumunii z Atlantykiem we Francji. Odwiedziliśmy go już w Serbii, Węgrzech, skrawku Słowacji oraz Austrii, a teraz powracamy na jego tor jadąc aż do zachodniego skraju. Spędzamy tu 12 dni pokonując ponad 700 kilometrów, a w trakcie mija 6.000 tysiąc całościowego dystansu wyprawy. Za sobą mamy już bowiem trasę przez Południową Saksonię w Niemczech, Czechy, Słowację, Węgry, Rumunię, Serbię, Austrię, Szwajcarię, Włochy oraz wschodnią część Francji, a niektóre z wymienionych krajów odwiedzaliśmy już dwukrotnie.

Francja. 11-22.09.2016: 104-115. dzień wyprawy.

Dystans: około 709 kilometrów.

Odcinek: Decize – Nevers – Sancerre – Cosne Cours sur Loire – Bonny sur Loire – Gien – Sully sur Loire – Châteauneuf-sur-Loire – Orleans – Beaugency – Mer – Chambord – Blois – Chaumont-sur-Loire – Amboise – Tours – Brehemont – Saumur – Chambord – Blois – Charge – Tours – Villandry – Brehemont – Saumur – Angers – Nantes – Le Pellerin – Saint Brevin les Pins

„Praca napełnia nam kieszenie, ale to przygody wypełniają naszą duszę”

A więc po zapoznaniu się z uliczną sztuką performatywną podczas festiwalu w Decize oraz skorzystaniu z gościnności Olivii i Matta powracamy do rzeczywistości wyprawowej. Rower, droga, wiatr we włosach, słońce na czole, zapach wody znad kanału Loary. Ale od teraz ze sztuką będziemy spotykać się o wiele częściej, ponieważ przed nami długodystansowy szlak wzdłuż środkowej oraz dolnej Loary (La Loire a Velo), czyli kraina zamków oraz kościołów i katedr. Nie będzie więc teatru aktorów, jak w Decize, a spotkania z architekturą, która bardziej jeszcze będzie emocjonująca. Bo i monumentalna, i drobiazgowa, a więc tyle podniosła, co efektowna.

Zaczyna się od Nevers, gdzie pas rowerowy na moście rzecznym doprowadza do tej części miasta, w której znad dachów domów wychylają się wieża oraz latarnia Katedry Świętych Cyryka i Julitty (Cathédrale Saint-Cyr-et-Sainte-Julitte de Nevers). W ciasnej zabudowie ulicy z zewnątrz trudno objąć ją wzrokiem, niemniej jednak poszczególne elementy elewacji sugerują, że jest to zabytek nietuzinkowy i warto zajrzeć do środka. Historia katedry sięga aż XI wieku, a jej wygląd łączy różne style, ponieważ budowla była wiele razy przebudowywana. Ciekawostką jest fakt, że w zasadzie tworzą ją dwa budynki i tym samym posiada ona aż dwie absydy. Jest tu więc część po kościele romańskim oraz część po kościele gotyckim, a oba te style zdają się dominować jej charakter.

W każdym razie jest to pierwsza w naszym życiu tak efektowna świątynia, bo onieśmiela, bo trudno opowiedzieć słowami o emocjach, które budzi. A przede wszystkim dlatego, że jest to przedstawicielka sztuki dawnej, a zarazem wielkiej sztuki europejskiej, o której do tej pory czytałam jedynie w książkach, po cichu marząc, żeby pewnego razu spotkać się z nią oko w oko. Tymczasem właśnie patrzymy na wysokie sklepienie krzyżowo-żebrowe, które symetrycznymi łukami „wyrasta” z kolumnad, jakby zakorzenione było gdzieś w podziemiach kościoła. Zaś misterne witraże całkowicie odrywają nam stopy od ziemi, bo kiedy pokolorowane światło wpada do środka, to wydaje się jakby w powietrzu zawisła jakaś fantastyczna poświata. To jest właśnie to – widowiskowe cechy tej wielkiej, wizjonerskiej sztuki.

Bardzo niedaleko, bo kilka ulic dalej przed kołami wyrasta kolejny zabytek architektury. Tym razem to świecka budowla, a jest nią renesansowy Pałac Książęcy (Palais ducal de Nevers), który podobnie jak wcześniejsza katedra znajduje się na liście zabytków dziedzictwa narodowego Francji (Monument historique). Tak to właśnie rozpoczyna się przygoda z La Loire a Velo – budowle całkiem reprezentatywne, choć to dopiero zapowiedź oraz przedsmak dalszych architektonicznych pereł Europy na tej trasie.

Szlak rozpoczyna się kilka kilometrów od Nevers w miejscowości Gimouille nad znanym już z poprzednich dni jazdy kanałem Loary (Canal Latéral à la Loire). Ten został przekopany w pierwszej połowie XIX wieku ze względów użytkowych, aby zastępował niepewną pod kątem poziomów wody rzekę (susze lub powodzie). A jako, że na drodze przekopu znajduje się rzeka L’Allier, to nad jej korytem zbudowano akwedukt ze śluzami (Pont Canal du Guetin). Prowadzą po nim również ciągi pieszo-rowerowe, więc tego dnia mamy za sobą także doświadczenie budowli hydrotechnicznej.

Wieczorem zaś po całym dniu w upale poszukujemy przyjemnego miejsca na nocleg. Super fajnie byłoby gdzieś przy wodzie, żeby móc ochlapać się choć trochę, ale niestety nie tym razem. Po długiej eksploracji okolicy decydujemy się na kawałek łąki, którą trudno w zasadzie nazwać po imieniu, ponieważ bardziej przypomina sawannęspalona na wiór trawa szeleści pod kołami oraz namiotem, a my jemy na kolację kanapki z surówką (żeby tylko nie rozpalać kuchenki w tej przejmującej suszy) i myjemy się wodą z butelki.

Kolejnego dnia krajobraz zdaje się być podobny, choć nieco urozmaicają go licznie pasące się konie oraz krowy. Regularnie przewija się rzeka i od Marseilles les Aubigny jest to już Loara sama w sobie, nie zaś jej kanał. Zdawać by się więc mogło, że od teraz łatwiej będzie znaleźć nocleg przy wodzie, bo linia brzegowa mniej zagospodarowana, to i więcej nieużytków na nocną dzierżawę ; ) Tego wieczora okazuje się to jednak zgubny trop, ponieważ gruntówka w kierunku rzeki doprowadza nas do bramy oraz płotu terenu prywatnego, który ciągnie się jak okiem sięgnąć.

Ale nie ma co płakać, fajne miejsce znajdujemy zaraz po drugiej stronie szlaku, za wałem przy ściernisku. Jest tam sterta balotów, za którą o zmroku rozbijemy namiot, zaś teraz w cieniu pod drzewem gotujemy kolację i wietrzymy sandały odpoczywając wyciągnięci na rozwiniętych matach. Jazdę po górach kochamy z wielu różnych powodów, ale tutaj, w środkowej Francji bardzo mocno doceniamy fakt, że tak łatwo znaleźć jakiekolwiek miejsce pod namiot (co było nieporównywalnie trudniejsze jeszcze kilka tygodni temu w Alpach).

I tutaj na tym polnym ściernisku, a więc w warunkach bardzo zwyczajnych, po raz kolejny dopada nas poczucie radości bycia na świecie. Bo stoimy tacy przeciętni na środku pola w piżamowych t-shirtach, a wkoło cykają świerszcze i nad łepetynami świecą miliony gwiazd. Powietrze jest jeszcze ciepłe, pachnie uschniętą trawą, w oddali na niebie rozmazują się jasne chmury pary wodnej nad pobliską elektrownią jądrową. Tkwimy więc w chwili bardzo prostej, a jednocześnie wyjątkowej i zdaje się, że wyjątkowość właśnie na prostocie polega. Kiedy odejmiesz wszystko, co zbędne i zostawisz sobie minimum, to wtedy zobaczysz ile ono znaczy i jak łatwo poczuć autentyczną więź z tym, co nas otacza.

Do tego też po raz kolejny towarzyszy nam radość z poznawania, bo oto następny dzień trasy rozpoczyna się od przejazdu wzdłuż płotu elektrowni. Chociaż kilka z nich widzieliśmy już wcześniej, to spotkanie z ośrodkiem w Belleville sur Loire (elektrownia o nazwie Centrale nucléaire de Belleville) jest najbliższym do tej pory, ponieważ szlak prowadzi bezpośrednio przy kominach chłodzących.

Dalej zaś, pouczeni poprzednimi dniami, że nie zawsze warto liczyć na nocleg przy wodzie, gdy jest się w pobliżu rzeki – postanawiamy dokonać solidnego zaopatrzenia w dodatkowe butelki. Pora co prawda wczesna, ale nawigacja dalszy szlak pokazuje nam w przebiegu niewielkich miejscowości, więc korzystamy ze sklepu, jaki się nadarza. Już po zakupach wizja tarabanienia tylu litrów przez cały dzień rozbawia nas do tego stopnia, że postanawiamy przypiąć wszystkie butelki do tylnego worka (jak zawsze robimy z butelkami, które nie mieszczą się wewnątrz sakw).

Jak łatwo się domyślić, przejażdżka Karoliny jest bardzo krótka i ogranicza się jedynie do kilkunastu chybotliwych metrów wzdłuż parkingu ; ) Zaś te siedem butelek oczywiście rozdzielamy na dwa rowery, przy czym dwie z nich wędrują do koszyków na bidony, odciążając tyły i nieco równoważąc ciężar. W każdym razie cieszymy się, że podczas tej wyprawy nie musimy stale wozić zapasów wody ma kilka dni z rzędu (choć oczywiście w tym przypadku zapas wykracza poza bieżący dzień).

Popołudniu docieramy do miasta Gien, gdzie w krajobrazie wyróżnia się XVIII-wieczny i zarazem 12-przęsłowy most nad Loarą, a także sporych rozmiarów zamek Château de Gien z XV wieku. Całkiem niedaleko znajdujemy też przyjemną polanę z drzewami i lekkim powiewem znad rzeki – tym razem butelkowana woda przydaje się więc tylko do picia i gotowania kolacji.

Rankiem oglądania zabytków ciąg dalszy. Najpierw w Saint Gondon podjeżdżamy pod zabytkowy kościół z elementami pochodzącymi aż z IX oraz XI wieku. Jest to takie urokliwe miejsce, gdzie znad dachów wiejskich domów w górę wybija się niewielka wieża, świadcząca o tym, że gdzieś między tymi zwyczajnymi zabudowaniami zachowała się architektoniczna perełka. Z racji starości jest to miejsce nie tylko o swoistym wyglądzie, ale również w o specyficznym zapachu starych murów, który zawsze wdychamy z przyjemnością intensyfikując doświadczenie wiekowego miejsca.

Przyjemność zawsze sprawia też tzw. „okrągły” dystans. A nadchodzi na niego okazja już niebawem, kiedy jedziemy po trawiastym wale. Kamil zatrzymuje rower krzycząc: „dwudziestotysiąckilometrolecie mojego roweru!”. Bo oto równiutkie 20.000 kilometrów przejechał właśnie kamilowy Author, co oznacza jednocześnie, że bieżąca wyprawa liczy już sobie 6.000 rowerowych kilometrów : )

Rozpoczynamy więc siódmy tysiąc, a inauguracja ta szybko okazuje się być całkiem przednia. W ciągu dnia myślimy sobie, że w nogach już około 200 kilometrów po dolinie zamków, a zdecydowana większość z budowli akurat po drugiej stronie rzeki i fajnie byłoby zobaczyć jakiś na wyciągnięcie ręki. Życzenie spełnia się w Sully-sur-Loire, gdzie tuż przy szlaku stoi XIV-wieczny zamek-forteca położony nad fosą (Château de Sully-sur-Loire) i składający się m.in. z czterech okrągłych wież przykrytych dachami stożkowymi – miejsce to zatem z wyglądu baśniowe.

Nieco później zbaczamy o 1.5 kilometra ze szlaku w kierunku benedyktyńskiego opactwa Saint Benoit (inaczej nazywane opactwem Fleury, z fr. Abbaye de Saint Benoît), żeby zobaczyć zabytkowy romański kościół. Bowiem początki klasztoru sięgają aż 651 roku n.e, zaś jego rozbudowa wieków X oraz XI. Przy tym uwagę zwracamy przede wszystkim na zdobioną kolumnadę u podstawy dzwonnicy oraz rzeźbiony portal nad wejściem, a obszerne wnętrze pachnie kadzidłem.

My z kolei przyciągamy uwagę licznymi sakwami i oprócz tego, że uśmiecha się do nas ksiądz, to zagaduje nas rowerowe małżeństwo 60+. Jest w nich coś tak sympatycznego, że pomimo utrudnień komunikacyjnych (my po francusku kilka słów, oni po angielsku bez składni), rozmawia się bardzo miło. Na koniec okazuje się, że Bernard i Christianne są… warmshowersami : ) z okolic Bordeaux oddalonego o kilkaset kilometrów na południowy-zachód. Tak, czy siak zapraszają do siebie zostawiając nam numer telefonu i adres, i żegnamy się tak, jakbyśmy mieli zobaczyć się ponownie za jakieś dwa tygodnie. Jest to bowiem bardzo prawdopodobne, ponieważ po dotarciu do wybrzeża Atlantyku planujemy przemieszczać się na południe.

Tymczasem zbliżającą się noc mamy spędzić u innych warmshowersów w Chateauneuf-sur-Loire. Do celu pozostało 10 kilometrów i kilka godzin, zatem lenistwo dozwolone, a nawet wskazane. Śpimy na ławce pod drzewem, oglądamy Loarę z alei kasztanowej, gdzie gotujemy tortellini, smarujemy łańcuchy. Mathilde i Pierre mieszkają w bardzo ładnym domu z ogrodem, więc rowery trafiają do szopy na narzędzia, a my do własnego pokoju. Jest środek tygodnia, a oboje pracują w elektrowni atomowej, więc spędzamy wspólnie krótki wieczór przy kolacji. Jest miło, smacznie, ciepło oraz sucho – te ostatnie przysłówki stają się zaś strategiczne, ponieważ w nocy budzi nas huk wody uderzającej o parapet. Takiej ulewy nie widzieliśmy dawno i na szczęście nie musieliśmy odczuwać jej poprzez własny namiot ; )

Tak więc cali i nieprzemoknięci rozpoczynamy kolejny dzień. Krótkie śniadanie i już nas nie ma, bo Mathilde i Pierre muszą przygotować się do pracy. Po ulewnej nocy wita nas pochmurny poranek z rześkim powietrzem, na które odpowiadamy ożywczą rowerową głupawką, czyli wydurnianiem się na siodełkach. Ale już za chwilę robi się bardziej poważnie, bo oto przemierzamy most nad Loarą w kierunku miasta Orlean.

Z oddali staramy się wypatrzeć jakikolwiek fragment spektakularnej Katedry Św. Krzyża (Cathédrale Sainte-Croix d’Orléans), jednak z oglądaniem budowli trzeba poczekać, aż zanurzymy się między zabudowania zabytkowej części miasta. Tam zaś brukowany deptak wśród starych kamienic prowadzi nas pod górę w kierunku Placu Świętego Krzyża i kiedy wychodzimy zza rogu, to przed oczami pojawia się fascynująca, wielka bryła.

Katedra Św. Krzyża to rewelacyjny gotyk z XIII-XIV wieku z charakterystycznymi dla stylu rozetami okiennymi, strzelistymi portalami i koronkowo rzeźbioną elewacją. Pomimo, że możemy patrzeć na nią z bliska, to zadzieranie głowy wskazane, bo to tam, w wysokich partiach murów oraz okien wyryto najwięcej detali. Uroda i nagromadzenie płaskorzeźb nakłaniają więc człowieka do patrzenia w górę, w stronę nieba, gdzie w myśl katolickich wierzeń mieszka boskość.

Trudno się nie zgodzić, że jest w tym coś wyjątkowego, co odwołuje do duchowości człowieka. Czy jest to przybliżenie doświadczenia Boga, czy po prostu przeżycie estetyczne – to z pewnością mamy do czynienia z wielką sztuką. Potwierdzenie znajdujemy również we wnętrzu katedry, gdzie nawę główną zdobią kolorowe proporce. Spod nich zaś wydobywają się szare, średniowieczne mury, zwieńczone sklepieniem żebrowym. Spotykają się więc symetria, harmonia, monumentalizm oraz głośne echo rozległej przestrzeni.

Dodatkowo jest to miejsce historyczne, ponieważ w 1429 roku katedrę odwiedziła Joanna d’Arc przybyła do Orleanu, by wyzwolić go spod oblężenia Anglików w trakcie wojny stuletniej. Udało jej się tego dokonać w zaledwie 9 dni, a ona znana jest również jako tzw. Dziewica Orleańska. Joanna jest więc bohaterką miasta, ale również bohaterką narodową i patronką Francji.

Wkrótce opuszczamy Orlean, a wizyta w tutejszej katedrze staje się wspomnieniem. Tego dnia nie jest to jednak koniec spotkań z zabytkową architekturą, ponieważ dalej na trasie mijamy miasteczko Beaugency ze średniowiecznym kompleksem kościelno-zamkowym. Tym samym zwiedzamy stary dziedziniec położony między XV-wiecznym zamkiem, kościołem romańskim Notre Dame z XI wieku oraz wieżą mieszkalno-obronną dawnej XI-wiecznej twierdzy.

Po opuszczeniu miasteczka wracamy zaś do zieleni oraz spokojnych, nadrzecznych krajobrazów, bo dalszy szlak prowadzi po wale wokół którego pełno drzew oraz różnego rodzaju chaszczy. Zacieramy więc ręce z zadowolenia, bo jest wielka szansa, że w tej spokojnej, mało uczęszczanej okolicy przyjdzie nam postawić namiot. Dzieje się tak już wkrótce po niedługich poszukiwaniach, a nocleg przypada na szeroką polanę szczelnie osłoniętą od szlaku drzewami. Jednocześnie zza krzaków wystaje parujący komin sąsiedniej elektrowni jądrowej, tak bardzo charakterystyczny dla mijanej krainy, jak zabytkowe kościoły i zamki w tutejszych miastach i miasteczkach.

Toteż dnia następnego na naszej trasie pojawić się ma kolejna architektoniczna perła i to baaardzo dużego kalibru, ponieważ stacjonujemy zaledwie kilkanaście kilometrów od Zamku Chambord (Château de Chambord), największego spośród tych zbudowanych nad Loarą. Zanim to jednak nastąpi, to mijamy jeszcze niewielką miejscowość Saint Dye sur Loire, która z racji położenia nad rzeką w czasach budowy Chambord stanowiła port rozładunkowy materiałów budowlanych. Odwiedzamy tam XV-wieczny renesansowy kościół z sarkofagiem VI-wiecznego pustelnika we wnęce pod podłogą.

Jeszcze kilka kilometrów przebierania nogami, aż przed nosami wyrasta wielka, renesansowa bryła. Taki epitet można wysnuć, kiedy patrzy się na zamek z boku, objeżdżając go ścieżką przez park. Ale kiedy stanąć na wprost przedniej elewacji, to „wielka” natychmiast zamienia się na „ogromną„, ponieważ na zewnątrz mamy tu 6 brzuchatych wież oraz 128 metrów długości głównej fasady, które w środku mieszczą 440 komnat, 84 klatki schodowe i 365 kominków, a całość zdobi 800 rzeźbionych kapiteli.

Klatki schodowe są tu spiralne, co jest typowe dla architektury renesansu, w tym przy samym szczycie w centralnej części występuje klatka schodowa zewnętrzna. Schemat budowli wskazuje na inspiracje średniowiecznymi twierdzami (narożne wieże oraz fosa), ale zamek nigdy nie pełnił funkcji obronnej.

szlak wzdłuż loary rowerem po europie

Cały ten rozmach powstawał w latach 1519-1559 w czasach Franciszka I oraz Henryka II i był autorstwem włoskiego architekta Domenico da Cortona, choć jednocześnie funkcjonują domniemania o wpływie Leonarda da Vinci. Dzięki rodzinnemu powinowactwu w historii zamku pojawia się także postać Stanisława Leszczyńskiego oraz szlachcica Maurycego Saskiego, którzy mieszkali tu przez pewien czas swojego życia.

W trakcie naszej wizyty część zamku znajduje się w fazie renowacji, więc nie jesteśmy w stanie obejść go dookoła i ze względu na sakwiarski charakter naszych odwiedzin nie zwiedzamy go także wewnątrz. Na ławce w parku zjadamy drugie śniadanie, a potem oglądamy jeszcze sportowe supersamochody, które właśnie zgromadziły się na przyzamkowym placu, a w głowie rysuje się obietnica powrotu do Chambord w przyszłości w celu dopełnienia dzisiejszej wizyty : )

Na drodze wyjazdowej z Chambord pozdrawiają nas Ferrari oraz inne Maserati i na tym kończy się dzisiejsze rumakowanie, ponieważ potem kilkukrotnie „kiblujemy” pod wiaduktami drogowymi w oczekiwaniu na ustanie gęstych kapuśniaków. Zatem pół godziny podpierania słupa, 3 kilometry szlaku, 20 minut wysiadywania sandałów, 2 kilometry trasy, potem znów pół godziny pod mostem i tak dalej, czyli popołudnie pod znakiem „fascynujących przygód” : )

A przecież na szlaku miasto Blois z Katedrą Św. Ludwika (Cathédrale Saint-Louis de Blois) oraz Kościółem Św. Mikołaja (L’église Saint-Nicolas-Saint-Laumer) wywyższającymi się nad zabudową po drugiej stronie mostu. Za nami zaś granatowe chmurzyska, zatem średniowiecznym przybytkom jedynie machamy przez rzekę, a uwaga skupia się na skutecznym wywijaniu nogami, żeby wykiwać kolejny deszcz.

Wysiłki nie do końca wieńczy sukces, bo deszcz i tak nas dopada, ale gdy siąpi najgęstszy sik, to my siedzimy już w środku namiotu (a siedzimy legalnie w terenie rekreacyjnym, którego tego mokrego wieczora już nikt nie odwiedzi). Rankiem zaś przytrafia się przypadkowa trasa tematyczna, ponieważ zbaczamy na trochę ze szlaku, a z drogi dla samochodów co chwilę obserwujemy winne piwnice z punktami sprzedaży. Dalej zaś rowerowa trasa zawija się między uprawami winorośli i tak oto chrupiemy herbatniki oraz suszymy łachmany w tym słonecznym francuskim kadrze ; )

Wkrótce jednak scenografia ulega zmianie, ponieważ wjeżdżamy do większego miasta Tours znanego głównie z kolejnej gotyckiej Katedry Saint Gatien (Cathédrale Saint-Gatien de Tours) oraz postaci tutejszego biskupa Marcina uznawanego przez kościoły katolicki i prawosławny za świętego. Wspomniana świątynia zanim uzyskała swój gotycki charakter, z powodu pożarów była kilkukrotnie przebudowywana, a jej początki sięgają jeszcze IV wieku, kiedy to postawiono tu kaplicę z relikwią Marcina (i od nazwy własnej „Capella” miało powstać słowo „kaplica”). Katedra nosi jednak imię św. Gatianusa, który był założycielem Tours.

Teraz zaś nad placem katedralnym wznosi się wysoka fasada ozdobiona tysiącami detali, które razem strzeliście wywyższają ją w kierunku nieba. Są tu bowiem długaśne pilastry, trójkątne zwieńczenia portali, wąskie okna i ozdobne kolumnady, a gotyckich właściwości dopełnia jeszcze wielka rozeta nad głównym wejściem oraz kilka mniejszych w sąsiedztwie. Wnętrze przy suficie mieni się poświatą z kolorowych witraży, a w dolnych partiach oprócz naw i bocznych ołtarzy znajduje się także m.in. marmurowy grób dzieci średniowiecznego króla Francji Karola VIII oraz Anny Bretońskiej.

Za Tours na około 20 kilometrów zjeżdżamy nad rzekę Cher, dopływ Loary. Tutaj ponownie zmienia się scenografia podróży, ponieważ wszelkie wzniosłe zabytki idą w niepamięć na rzecz swojskich pastwisk, nieużytków oraz wiejskich zabudowań, między którymi wije się wąziutka nitka szlaku. Dopiero następnego dnia przed Langeais napotykamy zacny, pięcioprzęsłowy most wiszący z lat 30-tych XX wieku.

Zaraz potem wjeżdżamy do uroczego miasteczka z XV-wiecznym zamkiem (Château de Langeais) wkomponowanym w zabudowania jednej z ulic, w którym brał ślub ten sam Karol VIII z tą samą Anną Bretońską, których dzieci spoczywają w katedrze w Tours. Ale nie tylko zamek wart jest zobaczenia, bo deptak, kamienice, czy plac targowy mają w sobie coś bardzo przyjemnego i chciałoby się tam zostać na dłużej.

Dalej zaś znów swawola na szlaku po wale przeplata się ze sztuką oraz historią, ponieważ w miejscowości Candes Saint Martin mieści się średniowieczny Kościół Kolegiacki Św. Marcina z XII-XIII wieku. I w tym miejscu pamięcią znów łączymy się z Tours, bo jak nazwa wskazuje, rzecz odwołuje się do tego samego Marcina, który był tam biskupem. Teraz z kolei znajdujemy się w miejscu, w którym umarł, ale abstrahując od hagiografii – kościół jest interesujący sam w sobiezimny, blady, wiekowy, pokruszony, wyszczerbiony, zwarty, czyli bez wielu przypór, kolumnad, czy też wież, a przez jego mury przemawia wiek.

Kawałek dalej mijamy renesansowy Zamek Montsoreau (Château de Montsoreau), którego jedna ze ścian wznosi się tuż nad Loarą i tym samym jest to jedyny z zamków tej krainy położony bezpośrednio nad rzeką. Od 2015 roku we wnętrzu budynku funkcjonuje Muzeum Sztuki Współczesnej, które można zwiedzać. Potem jest podjazd na wzgórze z winnicami, turystyczny obiad w strefie piknikowej, wreszcie czyszczenie dobytku, bo docieramy do Saumur, gdzie oczekuje nas Marianne i Pierre z 3-miesięcznym synem.

Marianne jest siostrą Olivii, którą spotkaliśmy kilkaset kilometrów wcześniej w Decize. Tam bowiem od niej i od Matta otrzymaliśmy namiary na członków rodziny w innych częściach Francji, którzy mogliby nam pomóc w razie konieczności, czy po prostu przenocować nas pod dachem. Według zapewnień dziewczyn niemowlę nie dyskwalifikowało przyjęcia gości, zatem chętnie przyjmujemy zaproszenie. Tym samym wieczór to kolacja w ogrodzie, a ranek to typowe francuskie śniadanie urozmaicone środkowoeuropejskim sposobem. Zgodnie z poleceniem „jedzcie na co macie ochotę, lodówka jest do dyspozycji”, do zaproponowanych dżemów i masła dorzucamy ser, co na twarzy Marianne tworzy wielki znak zapytania: „jecie ser na śniadanie?” Ano, jemy, do bagietki w sam raz : )

Chcemy jeszcze zrobić jej zakupy, ale ponoć w domu niczego nie brakuje, zatem witaj dalsza traso. Na dzień dobry pojawia się średniowieczne Saumur widziane prosto z mostu, a tam w krajobrazie zamek obronny z X wieku (Château de Saumur), romańsko-gotycko-neoklasyczny kościół św. Piotra (Église Saint-Pierre), gotycki ratusz i neoklasyczny teatr (Théâtre Le Dôme) – czyli stylowy miszmasz, który jednak komponuje się wspólnie całkiem nieźle, bo większość starych budynków w mieście składa się z lokalnego tzw. kamienia tufowego (tuffeau) występującego w Dolinie Loary.

Nie inny budulec składa się też na mury romańskiego Kościoła Notre Dame w Cunault (Église Notre-Dame de Cunault), przy którym utworzono przyjemny skwer z ławkami oraz toaletą – idealne miejsce na postój, a do tego kościół otwarty, więc zobaczyć np. naścienne malowidła może tutaj każdy. Popołudnie to zaś jazda przez niewyróżniające się wioski, co składa się bardzo dobrze, ponieważ zdrowo jest te wycieczki w czasie równoważyć najzwyklejszym tu i teraz.

Zatem namiot w gruntówkę między polem a krzakami, do tego malowniczy zachód słońca, smaczne kanapki oraz kubeczek whisky. A z rana misja Decathlon na obrzeżach miasta Angers, bo potrzebne olej oraz linki, a w gratisie Kamil załatwia nam również aluminiowe rurki do pękniętego w Austrii masztu i co najważniejsze – one pasują! ; ) Bardzo pasuje nam też to, że na szlaku znajduje się kilka kierunkowskazów podpowiadających, którędy dotrzeć z oraz do sklepu.

Po sukcesie zaopatrzeniowym postanawiamy ominąć Angers i dzień wykorzystać na sprawną jazdę, bo nogi przebierają coraz bardziej niecierpliwie w oczekiwaniu na ocean. Toteż spinamy zadki, a w krajobrazie przewijają się kolejne wioski. Pojawiają się również nadrzeczne piachy w połaciach nieco zawrotnych, ponieważ są one produktem długotrwałej suszy. Tym samym przerwę na podwieczorek spędzamy nigdzie indziej, jak w korycie Loary.

Gdy wieczorem na miejscu spoczynku (czyli w namiocie przy polu kukurydzy) patrzymy w atlas, to do Nantes brakuje nam zaledwie niecałe 50 kilometrów – to ciągle nie nad oceanem, ale ostatnie duże miasto przed wybrzeżem. Rankiem trafiamy na pięknie położony odcinek drogi D751 z La Patache przez Champtoceaux. Trasa prowadzi tu po łagodnym wzgórzu tuż nad rzeką, przez co zza kolejnych serpentyn wyłaniają się ładne widoki na przeciwległe zabudowania, pędzącą kolej oraz wstęgę Loary.

Wczesnym popołudniem docieramy do Nantes i chociaż nie wjeżdżamy do centrum, a miasto widzimy tylko zza rzeki, to zapisuje się ono w naszych głowach jako bardzo pozytywne rowerowe wspomnienie.  Bo jakby to mogło być inaczej, skoro pełno śluz rowerowych, wyprofilowanych przejazdów, drogowskazów z kilometrażami do przeróżnych dzielnic miasta oraz na jego obrzeża. Mówiąc krótko, transfer przez Nantes okazuje się bardzo sprawny, co nie zawsze jest możliwe w miastach z tak sporym ruchem samochodowym, wielką liczbą węzłów, rozjazdów oraz mostów i wiaduktów.

W Le Pellerin przyglądając się przeprawie promowej jako ciekawostkę dostrzegamy prąd wsteczny, czyli cofający się w kierunku wschodnim nurt Loary (zamiast na zachód w stronę delty rzeki, jak dotąd). Niebawem na moment rozstajemy się z rzeką, żeby w La Martiniere skręcić nad kanał o tej samej nazwie (Canal de la Martiniere). To tutaj przychodzi nam spędzić ostatni nocleg przed wyczekiwanym dotarciem do Atlantyku. Gdzieś między pastwiskami trafia się nieogrodzona łąka – w lewo patrz, w prawo patrz, ładuj się póki nikt nie widział : ) A widział piżmak i mućka, potem jeszcze świerszcze oraz kaczki taplające się w rowku pełnym wody.

Temu towarzystwu jednak towarzystwo nasze w ogóle nie przeszkadza, więc wieczorem oraz rankiem słyszymy radosne piżmakowe chlupoty. Oprócz nas i zwierząt w najbliższej okolicy nie ma kompletnie nikogo, a po zmroku niebo staje się całkiem bezchmurne. W chłodzie znad kanału gapimy się więc w żółte kropki nad głowami i stoimy sobie pośrodku łąki jak 10 nocy i ponad 600 kilometrów temu na polu z balotami. Jest w nas ten sam spokój, a radość z podróży jeszcze większa, bo z rana naginamy dalej wzdłuż kanału, aż docieramy do szerokiej delty Loary oraz do miasteczka Saint Brevin les Pins!

Podsumowanie trasy wzdłuż Loary we Francji:

  • CZAS: 12 dni
  • DYSTANS: około 709 rowerowych kilometrów
  • KIERUNEK: z Decize do Nevers – tam w kierunku północno-zachodnim lub zachodnim w stronę ujścia Loary do Atlantyku przez miasta: Orlean, Tours, Angers, Nantes do miasteczka Saint Brevin les Pins nad oceanem
  • TEREN: zazwyczaj płaski
  • NAJNIŻSZY PUNKT NA TRASIE: 0 m n.p.m. na plaży w mieście Saint Brevin les Pins
  • NAJWYŻSZY PUNKT NA TRASIE: miasta Decize oraz Nevers – około 200 m n.p.m.
  • SZLAKI ROWEROWE: szlak wzdłuż Loary (La Loire a Velo) w środkowym oraz dolnym biegu rzeki na odcinku Nevers – Saint Brevin les Pins, gdzie rzeka uchodzi do Atlantyku – około 750 kilometrów
  • DYSTANS CAŁEJ WYPRAWY NA KOŃCU TRASY WZDŁUŻ LOARY WE FRANCJI: około 6.536 rowerowych kilometrów
  • PRZEBIEG TRASY: Decize – Nevers – Sancerre – Cosne Cours sur Loire – Bonny sur Loire – Gien – Sully sur Loire – Orleans – Chambord – Blois – Charge – Tours – Villandry – Brehemont – Saumur – Angers – Nantes – Le Pellerin – Saint Brevin les Pins

4 uwagi do wpisu “Szlak wzdłuż Loary – rowerem po Europie

Dodaj komentarz